Jaki pasztet, taka osobowość...
Teoria pasztetu głosi, że jeśli robisz aromatyczne, pełne smaku, wilgotne pasztety, jesteś interesującą, ciepłą osobą. Jeśli ktoś podaje ci suchy i bezsmakowy kawałek, taki właśnie sam jest w środku - oschły i mdły, niejadalny.*
Pasztet mojej Mamy należy do tych pierwszych. Całe szczęście! Pięknie pachnie, jest delikatny i pełen smaku. Ja wyjadam go łyżeczką prosto ze słoika, ale rewelacyjnie smakuje też na kromce świeżego chleba z masłem. Zostawcie sobie ten przepis na po świętach. Jest za dobry, żeby zginął gdzieś między jajkami i kolejnym mazurkiem.
Pasztet mojej Mamy (dwa słoiczki)
1-2 cebule
2-3 ząbki czosnku
1/2 łyżeczki suszonego tymianku
200ml czerwonego wina
50ml brandy
150g masła + 100g na zalanie pasztetu
500g wątróbki drobiowej
50g boczku
50ml śmietany
sól, pieprz
Na łyżce masła podsmażamy cebulę, następnie dodajemy do niej czosnek i wszystko smażymy na małym ogniu. Dodajemy tymianek i pokrojony w kostkę boczek oraz wątróbkę. Podsmażamy do uzyskania złocistej barwy. Wlewamy wino i dusimy (wino powinno zmniejszyć swoją objętość o połowę). Doprawiamy do smaku solą i pieprzem. Następnie dodajemy brandy. Kiedy na powierzchni pojawi się piana - wlewamy śmietanę, dodajemy masło i wszystko miksujemy do uzyskania jednolitej masy. Sprawdzamy, czy pasztet nie jest niedosolony. Przekładamy do dwóch słoików i zalewamy roztopionym masłem. Odstawiamy do przestygnięcia.
* Teorię pasztetu znajdziecie w książce Ani Włodarczyk - Zapach truskawek. Rodzinne opowieści.
Po prostu ślinka cieknie :)
OdpowiedzUsuńAniu, przekaż Mamie, że pasztet CUDNY!
OdpowiedzUsuń